Strona główna »» Nasz blog »» Czarnogóra
Wszystkie kategorie
Aktualności
Garaż
Kraina wygasłych wulkanów
Wyprawy

Newsletter

Zapisz się, aby cały czas być na bieżąco z naszą atrakcyjną ofertą.

Wyprawy

Pełny opis

Czarnogóra 12-20.10.2013 r.

 

Nasz plan – krótka wyprawa na pożegnanie jesieni. Założenie – tydzień +- 2 dni. Tym razem palec krążący po rozłożonej mapie trafił na Czarnogórę.

Do Czarnogóry wyjechaliśmy rano, w sobotę rano. Po niewielkich problemach z dokumentami
i zjedzeniu wczesnego obiadu, granicę ze Słowacją przekroczyliśmy koło 13:00 i bocznymi drogami,
z przystankiem na kawę dojechaliśmy na Węgry, gdzie zjedliśmy późny obiad. Na noc zatrzymaliśmy się na kempingu przy drodze nr 5 w kierunku na Szeged. Liza Aqua & Conference Hotel zapewnił nam miły kemping za 10 euro. Do dyspozycji mieliśmy przyłącze sanitarne i basen a za dodatkową opłatą można było skorzystać z sauny i zamówić śniadanie. W nocy nad nami przetoczyła się potężna burza i rano powitała nas gęsta mgła, więc po zjedzeniu szybkiego śniadania już o 8:00 byliśmy w drodze. Przez Węgry też przejechaliśmy bocznymi drogami i po niedługim czasie bez problemu przekroczyliśmy granicę z Serbią. Podjęliśmy decyzję o dalszym omijaniu autostrad (za którymi nie przepadamy) i po minięciu Nowego Sadu wjechaliśmy w górzystą część kraju. Na obiad i kawę zatrzymaliśmy się w miejscowości Platićevo w restauracji Konak Tammy.

Od miejscowości Valjevo droga w stronę granicy wiodła serpentynami przez góry i kamieniołomy. Po przekroczeniu przełęczy na wysokości 720 m.n.p.m. i zjeździe z góry droga się zwęziła, ale do granicy pozostało już niewiele. Zatankowaliśmy i późnym popołudniem w miejscowości Ranče przekroczyliśmy granicę z Czarnogórą. Na granicy po stronie czarnogórskiej miły celnik mówiący dobrze po angielsku sprawdził dokumenty samochodu, pasażerów, zapytał o cel podróży, planowany nocleg i posiadane mapy, po czym bez problemów przepuścił przez granicę kolumnę czterech samochodów terenowych.  Tutaj sprawdziliśmy, że do Czarnogóry można wjechać i wyjechać. Po pół godzinie dojechaliśmy do Pljevlji, przemysłowej stolicy regionu o tej samej nazwie, gdzie zatrzymaliśmy się na noc w Hotelu Gold. Choć pokoje mają tam maleńkie, to jest łazienka i telewizora jedzenie podają bardzo smaczne.

Następnego dnia z hotelu wyruszyliśmy o 9:00 rano, po uprzednim zjedzeniu śniadania i kupnie świeżych warzyw i owoców w pobliskich sklepikach. Na początek wybraliśmy główną drogę w kierunku Žabljaka. W blasku poranka ukazała nam się ponura Pljevlja z wielkimi komikami elektrociepłowni i fabrykami rozmieszczonymi na obrzeżach miasteczka, którego życie towarzyskie mieści się w małym centrum niedaleko sporego meczetu. Wijącą się drogą po ok. 40 minutach dojechaliśmy do mostu na Tarze, którego konstrukcja przewieszona jest częściowo nad drugim co do wielkości na świecie kanionem rzeki Tara. To tutaj kręcone były słynne sceny na moście w filmie Komandosi z Nawarony. Most robi piorunujące wrażenie, zwłaszcza, że ledwo mieszczą się na nim obok siebie dwa pojazdy.

W budkach z pamiątkami kupić można mapy Parku Narodowego Durmitor, pocztówki, miód i regionalne wyroby wełniane oraz naklejki samochodowe z godłem Czarnogóry - dwugłowym czarnym orłem na czerwonym tle. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej w góry do Žabljaka. Žabljak jest największym miastem w Parku Narodowym Durmitor i świetną bazą wypadową dla górskich wycieczek, chociaż miasteczko wygląda bardziej jak powstający powoli kurort narciarski. Zabudowania wokół centralnego placu, odbudowane po wojnie, wraz z niewielkim hotelem tworzą miej więcej zwartą całość, wokół której, na wydzielonych działkach bez konkretnego składu, budowane są domki sprawiające bardziej wrażenie budynków letniskowych niż stałych siedzib. W Žabljaku zatrzymaliśmy się na krótką kawę, po czym ruszyliśmy boczną drogądo centrum Parku Narodowego Durmitor. Droga o dziwo została wyasfaltowana, co nie zmienia faktu,że była kręta i wąska. Chwilę po południu zjechaliśmy na łąkę, na której zjedliśmy obiad rozkoszując się czystym powietrzem, słońcem i niczym niezmąconym śpiewem ptaków. Po powrocie na szlak skierowaliśmy się w stronę miejscowości Mala Crna Gora, za która odbiliśmy na południe i rozpoczęliśmy zjazd do kanionu rzeki Sušica.

W pewnym momencie asfalt zniknął i pojawił się szuter. Na dole okazało się, że nazwa rzeki nie wzięła się z nikąd i że po upalnym lecie zarówno po okresowym jeziorze, jak i po rzece pozostało tylko ledwo widoczne, zarośnięte koryto. Przed 15:00 wyjechaliśmy z kanionu i zatrzymaliśmy się na chwilę na kolejną kawę. Jadąc dalej górskimi drogami kierowaliśmy się w stronę sztucznego jeziora na rzece Piva. Po drodze zatrzymał nas strażnik parku, od którego kupiliśmy bilety (3 euro/os.), uprawniające nas do przebywania na terenie parku i śmialiśmy się, że jak dalej będą tak ładnie zbierać, to wkrótce wszystkie drogi wyasfaltują i nie będzie po czym jeździć. Koło 15:30 dojechaliśmy do zjazdu nad Pivsko Jezero. Przed nami pojawił się malowniczy zjazd trawersami poprzecinanymi co jakiś czas dziewiczymi tunelami wykutymi najczęściej na zakrętach, wiodący prosto do jednego z nielicznych mostów umożliwiających przeprawę przez kanion. Droga, choć wymagająca nie była długa i po ok. 20 min. tuż przed mostem skręciliśmy w lewo, w trasę wokół jeziora. Po drodze nie spotkaliśmy zbyt wielu samochodów i najczęściej były to stare WV Golf i niezniszczalne Yugo. W miejscowości Bončije zjechaliśmy z głównej drogi.

Po przekroczeniu wzniesienia malownicze jesienne lasy zniknęły i pojawiły się łąki poprzecinane białymi murkami usypanymi z kamieni i szutrowa nawierzchnia. Jechaliśmy dalej wzdłuż kanionu rzeki Pivy a w doleco jakiś czas połyskiwały błękitne wody sztucznego zalewu. Kierowaliśmy się w stronę kolejnego mostu. Strome ściany kanionu uniemożliwiają jakiekolwiek zbliżenie się do powierzchni wody a pomiędzy miejscowościami Plužine i Nikšić znajduje się tylko jedna przeprawa na drugą stronę. Droga do niej ciągnie się zawijasami po stromych zboczach. Kiedy w końcu koło godziny 17:00 udało nam się wydostać z drugiej strony, zatrzymaliśmy się na kempingu Etnoselo Izlazak, w pobliżu miejscowości Rudinice. Wioska, składająca się z pięciu domków i kilku szałasów do wynajęcia oraz małej restauracji mieści się na szczycie zbocza. Z drugiej strony teren opada nieco łagodniej i na szczęście udało nam się znaleźć skrawek płaskiej powierzchni na nocleg. O ile domki posiadają własne łazienki, o tyle szałasy (koliba) mają zapewnione jedno osobne pomieszczenie sanitarne, z którego i my skorzystaliśmy. Cena za namiot (w naszym przypadku samochód), to 5 euro od pojazdu. Czekała nas tu najzimniejsza noc podczas całej wyprawy, ale cisza i bezchmurne, rozgwieżdżone niebo zrekompensowały wszelkie niewygody. Do tego rano powitał nas wschód słońca nad kanionem i mgła powoli wznosząca się znad jeziora.

Następnego dnia rano wyjechaliśmy o 8:40, z powrotem przez wąwóz Pivy, do drogi w stronę Šavnika. Szosę jeszcze przez jakiś czas pokrywał asfalt, jednak jak to tutaj bywa,w pewnym momencie, przy wyjeździe z wioski zaczyna się szuter, bądź zwykła, polna droga. Przed 10:00 minęliśmy Šavnik i skierowaliśmy się na południe, w stronę Nikšicia. Po drodze zjechaliśmy na chwilę pod wodospad zasilający rzekę Komarnica. To tutaj po ośmiu dniach podziemnej podróży wypływa woda mająca swoje  źródło w Małym Czarnym Jeziorze koło Žabljaka. Dalej droga wiodła pofalowanym płaskowyżem, tak, że prawie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, że ciągle znajdujemy się na wysokości ok. 1000 m.n.p.m. O 11:45, na wysokości miejscowości Vučje zjechaliśmy z głównej trasy w stronę stacji narciarskiej. Droga kończyła się za stacją początkową wyciągu i dalej przed sobą mieliśmy już tylko szerszy szlak, który przez chwilę wiódł przez las, by po pewnym czasie wychynąć na rozległe łąki, gdzie ludzie w pocie czoła wybierali kamienie przygotowując ziemię pod uprawy. Na idealnie prostopadłym skrzyżowaniu dróg gruntowych skręciliśmy w prawo i po chwili droga zaczęła prowadzić z powrotemw dół. O 12:20 na rozjeździe na zboczu wzniesienia zrobiliśmy przerwę na obiad. Panującą wokół ciszę zagłuszały tylko niosące się dźwięki krowich dzwonków. Po 40 min. ruszyliśmy dalej do głównej drogi wiodącej w stronę największego miasta tego regionu, Nikšicia. O 13:45 dojechaliśmy na miejsce i zatrzymaliśmy się na kawę. Niektórzy, po poprzedniej zimnej nocy zainwestowali w cieplejszy śpiwór, podczas gdy inni nie mogli się nadziwić do jak zaniedbanego i zniszczonego miasta trafiliśmy. Wprawdzie nie dało się zauważyć zniszczeń spowodowanych wojną, ale budynki w centrum stoją puste i zniszczone, ulice są szare i smutne, co bardzo kontrastuje z modnie ubranymii umalowanymi dziewczynami, odprowadzanymi ciekawskimi spojrzeniami przez chłopcóww markowych dresach. Nie zabawiliśmy tu długo i po mniej więcej godzinie jechaliśmy dalej drogą na południe, w stronę Monastyru Ostrog. Pod sam Ostrog wiedzie asfaltowa droga, poszerzonai zabezpieczona niedawno betonowymi barierami, które chronią przed odsunięciem się w przepaść. Sam monastyr robi niesamowite wrażenie, wyłaniając się bezpośrednio ze skały.

O 15:20 zaparkowaliśmy na górnym parkingu i już po koło godzinie niespiesznego zwiedzania jechaliśmy dalej dróżką w stronę elektrowni szczytowo pompowej. Chociaż ciągle towarzyszył nam asfalt, to droga wiodąca do wioski Podostrog nie jest zbyt uczęszczana. Samochody ciągle ocierały się o rosnące na jej brzegach figowce i jabłonie, wśród których od czasu do czasu pojawiały się gałęzie obwieszone granatami. Po 20 min. dojechaliśmy do podnóży elektrowni Glava Zete, by znów zacząć wspinaczkę na pobliską górę. Prawie pod samym szczytem zatrzymaliśmy się na nocleg w motelu przy drodze. Wieczór był ciepły i przyjemny a jedzenie podawane w restauracji fantastyczne.

Rano przywitała nas mgła tak gęsta, że praktycznie z parkingu nie było widać drogi. O 9:00 ruszyliśmy dalej, jednak nie dojechaliśmy do szczytu elektrowni ale na trawersie skręciliśmy w lewo, za swój cel obierając południe i cieplejsze regiony Czarnogóry. Chociaż mgła skutecznie przesłania widoki, naszym oczom nie umknęły prawie całkiem zarośnięte i pozostawione same sobie ruiny budynków gospodarczych stojące przy samej drodze. Krętą dróżką, której zakrętów prawie nie było widać, bo tak jak zbocze poniżej tonęły w gęstej mgle, dojechaliśmy do ścieżki wiodącej wzdłuż sztucznych kanałów odpływowych wypływających z jeziora Slansko. O 9:40 dotarliśmy do drogi biegnącej południowym brzegiem jeziora. Jak to już bywało, po chwili droga stała się węższa i bardziej zarośnięta. W dole,w pobliżu brzegu co jakiś czas widać było pozostałości domów ale nie zachowała się już żadna droga, którą można by się było do nich dostać, nigdzie nie było również zejścia na brzeg.  Przejazd tym wąskim, kamienistym szlakiem uczęszczanym chyba tylko przez puszczone samopas krowy zajął nam około godzinę. Następnie, po przejechaniu niewielkiego odcinka główna drogą, zjechaliśmy na kolejny wąski szlak. Ciągle padało ale kamieniste podłoże umożliwiło nam bez przeszkód pokonanie stromych podjazdów i zakrętów na ścieżce, która powoli zamieniała się w potok. Niestety szczęście nie do końca nam sprzyjało i okazało się, że koło kilometra od końca szlaku osunęły się kamienie i musimy zawrócić. Przejechanie 10 kilometrów z powrotem zajęło nam kolejną godzinę i o 13:45 ponownie skręciliśmy drogę krajową, kierując się w stronę kolejnego przejazdu. O 14:20 zjechaliśmy na kolejny skrót, zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby wyciągnąć suchy prowiant z bagażników i we wciąż padającym deszczu ruszyliśmy na wschód. Gdy minęliśmy ostatnie zabudowania droga znowu zwęziła się tak, że tym razem ledwo zmieściła by się na niej jedna furmanka. I tu napotkaliśmy na przeszkodę w postaci głazu leżącego na naszej trasie, ale udało nam się go ominąć i dojechać do magistrali prowadzącej nad morze. Niebo powoli zaczęło się przejaśniać, więc byliśmy dobrej myśli. O 15:55 zaczęliśmy ostatni zjazd serpentynami do Boki Kotorskiej, gdzie w miejscowości Risan, w restauracji nad samym morzem, zjedliśmy obiad. Następnie cześć grupy została zwiedzać stare miasto w Kotorze, a cześć pojechała zarezerwować miejsca na kempingu. Okazało się, że byliśmy jedynymi gośćmi na Kempingu Lovćen, do którego dotarliśmy wczesnym wieczorem. Pani wynajmująca miejsca na kempingu udostępniła nam salę restauracyjną, żebyśmy mogli się schować przed wiatrem wiejącym od strony morza, co zapowiadało dobrą pogodę.

Z kempingu wyjechaliśmy o 8:30 i skierowaliśmy się na północny-wschód, ponownie serpentynami, do Parku Narodowego Lovćen. Po drodze wyjechaliśmy na szczyt z przekaźnikami, skąd rozpościerał się wspaniały widok na góry, a następnie, chwilę po 10:00 dotarliśmy na Jezerski Vrh, gdzie na wysokości
1657 m.n.p.m. mieści się Mauzoleum Njegoša. Z tarasu widokowego za mauzoleum rozpościera się niesamowity widok na Zatokę Kotorską, jezioro Szkoderskie i góry wchodzące w skład Parku Narodowego Lovćen.W restauracji znajdującej się u stóp schodów wiodących do mauzoleum zjedliśmy naleśniki z miodem i wypiliśmy kawę. W samo południe ruszyliśmy dalejw stronę historycznej stolicy Czarnogóry, Cetynii. Po 40 min. dotarliśmy do tego niewielkiego miasteczka, gdzie po sezonie turystycznym zaczęli już remonty nawierzchni w okolicach centrum ale nie przeszkodziło nam to w znalezieniu wejścia do jaskiń ciągnących się pod monastyrem. Warto było przebrnąć przez pierwsze kilkanaście metrów tunelu, które najwyraźniej służą obecnie za bezpłatną toaletę, by po chwili dotrzeć do groty, w której zaczynała się kiedyś trasa turystyczna. Skorzystaliśmyz wyznaczonej ścieżki i w świetle latarek oglądaliśmy przepiękne formacje skalne utworzone w skałach wapiennych, na których postawiono Monastyr w Cetynii. Chwilę przed godziną 14:00 ruszyliśmy dalej w stronę jeziora Szkoderskiego.

 Po drodze zatrzymalismy się na obiad nad brzegiem rzeki Crnojevića, pomiędzy dwoma kamiennymi mostami w miasteczku Rijeka Crnojevića,
by po 15:00 wyjechać na szlak biegnący bezpośrednio nad jezioro. Po około godzinie jazdy, w miejscowości Virpazar przecięliśmy magistralę E80 i ruszyliśmy przez góry na południe, do Baru. O 17:30 zameldowaliśmy się na Kempingu Oliva, oferującym możliwość rozbicia namiotu w pięknym gaju oliwnym w miejscowości Utjeha, gdzie zostaliśmy poczęstowani pomarańczami prosto z drzewa. Cały czas towarzyszyły nam bezpańskie psy, które, gdy nie żebrały o jedzenie, to goniły bezpańskie koty na drzewa oliwne. Z kempingu wyjechaliśmy o 8:00 rano i główną drogą wiodącą przez Podgoricę ruszyliśmy w stronę Kolašina. Za mostem na rzece Morača zajechaliśmy na boczną drogę prowadzącą do małego monastyru i dalej przez górki. Od pewnego momentu towarzyszył nam biały stary VW Golf i pewnie przez to w pewnym momencie źle skręciliśmy ze szlaku. Ponieważ nie było jak zawrócić, a pan z golfa zapewnił nas, że tą drogą też dojedziemy, pojechaliśmy za nim.

W pewnym momencie pan zatrzymał się, wyszedł z samochodu i oświadczył, że pozwoli nam przejechać dopiero jak zobaczymy jak się wyrabia rakiję. Okazało się że przy małym domku stojącym przy drodze, starsze małżeństwo posiada swoją destylatornię, w której pędzi wódkę ze śliwek rosnących w sadzie poniżej domu. Bardzo miły pan wyjaśnił nam działanie całej maszynerii i po wymianie uprzejmości i dóbr doczesnych, bogatsi w kilka litrów samogonu ruszyliśmy dalej. O 13:00 zatrzymaliśmy się na obiad na polanie powyżej miejsca, gdzie nasza droga łączyła się z zagubionym wcześniej szlakiem i skąd rozpościerał się wspaniały widok na góry. Po godzinie ruszyliśmy dalej. Zjazd do głównej drogi zajął nam pół godziny. Po ponownym podjechaniu kawałek główną drogą Podgorica-Kolašin, skręciliśmy na wschód, by wąskimi ścieżkami dojechać do właściwego szlaku wiodącego płaskowyżem do Žabljaka. Droga była niezwykle malownicza, mijaliśmy osady pasterzy, w większości opuszczone na zimę, ale zadbane i odpowiednio zabezpieczone. Płaskowyż ciągnie się na wysokości ok. 1500 m.n.p.m. i nie daje zbyt wielu schronień podczas pieszych wędrówek, ale przejazd samochodami terenowymi sprawił nam niemałą frajdę. O 17:30 dotarliśmy do jeziora Zimničko, znajdującego się na południowy-wschód od Žabljaka, skąd już asfaltową drogą dotarliśmy do trasy, która zaprowadziła nas wprost do Pljevlji. Ponownie zatrzymaliśmy się w Hotelu Gold i następnego dnia o 8:00 rano byliśmy już w drodze do Polski.