Strona główna »» Nasz blog »» Islandia
Wszystkie kategorie
Aktualności
Garaż
Kraina wygasłych wulkanów
Wyprawy

Newsletter

Zapisz się, aby cały czas być na bieżąco z naszą atrakcyjną ofertą.

Wyprawy

Pełny opis

W 2012r udało się nam zorganizować kolejną wyprawę na Islandię. Tym razem większą uwagę zwracaliśmy na geologię wyspy a w szczególności na jej wulkanizm, co zaowocowało dużą ilością zdjęć przyrodniczych i pobranymi próbkami skał.

Oczywiście nie byłoby wyprawy na Islandię bez promu  Norrona, linii Smyryl Line.  Wcześniej wypływaliśmy z Hanstholm, jednak już od ubiegłego roku prom wypływa z samej północy Półwyspu Jutlandzkiego czyli z Hirtshals. Prom wzbudził zachwyt swoimi rozmiarami i pomimo niedużej liczby samochodów (w drodze powrotnej było ich znacznie więcej), co chwilę pojawiały się pytania „Jak one wszystkie się tam zmieszczą?”. O samym promie napiszę jeszcze przy okazji drogi powrotnej.

Dania żegnała nas wietrzną i chłodną pogodą, termometry nie przekraczały 15 st C.

Po spokojnej nocy na Morzu Północnym dotarliśmy do Tornshavn, stolicy Wysp Owczych. Tutaj musieliśmy już cieplej się ubrać, tak, aby nie zamarznąć w trakcie przyglądania się manewrom promu w porcie. Wyspy Owcze okrywały się delikatną mgiełką,  ale pomimo tego udało nam się zrobić kilka ładnych zdjęć stolicy wraz z budynkami parlamentu, prawdopodobnie jedynego, którego budynki pokryte są trawą. W poprzednich latach (do 2010r), wszyscy pasażerowie płynący na Islandię byli zmuszeni do wyjścia z promu i przez dwa dni zwiedzali wyspy. Od 2010r prom zawija dwa razy do Tornshavn, raz z pasażerami,  którzy chcą zwiedzić wyspę a drugi raz tranzytem na Islandię (wtedy turyści,  którzy zwiedzili już wyspę,  mogą kontynuować podróż na Islandię).

Kolejna noc  nie była już tak spokojna, zaczęło nieźle bujać!  Atlantyk co prawda nie pokazał, na co go stać,  ale i tak trzeba było trzymać się na kojach,  aby nie spaść a sklep bezcłowy wyglądał jak po przejściu tajfunu.

Na Islandię  przybyliśmy po 48 godzinach rejsu, o 7:30 czasu lokalnego. Zawinęliśmy do  Seydisfioerdur, portu na południowym wschodzie wyspy. Płynąc na Islandię należy przyzwyczaić się do tego, że mamy do czynienia z trzema strefami czasowymi. Wypływając z Danii, mamy czas taki, jak w Warszawie, jednak już na promie obowiązuje czas Wysp Owczych, czyli - 1 godzina, a po dopłynięciu na Islandii  wskazówki zegarów cofamy o jeszcze jedną godzinę.   O wszystkich zmianach  informuje pasażerów kapitan promu, który wraz z 118. osobową załogą  czuwa nad bezpieczeństwem i komfortem podróży ponad 1400 podróżników. Na prom może wjechać 800 samochodów!         

Rozładunek promu przebiegał bardzo sprawnie. Jeden z naszych samochodów został poddany szczegółowej kontroli, psy celników szukały narkotyków i papierosów. Po około godzinie od zacumowania byliśmy już w komplecie – 5 samochodów i 10 osób. W końcu mogliśmy odpalić nasze maszyny na wyspie i rozpocząć jej eksplorację. Pierwsze wrażenia zdominowały kręte podjazdy, śnieg zalegający w najwyższych partiach gór i niezwykłe piękno fiordu.

Przed południem tego samego  dnia  wjeżdżamy w interior. Szutrowe drogi wymuszają wolniejszą jazdę, dzięki czemu  możemy spokojnie dzielić się wrażeniami  i informacjami o tej niezwykłej wyspie. Zwracamy uwagę na niekończącą się pustkę, z początku jeszcze zieloną, potem szarą, nieprzyjazną, sprawiającą wrażenie niedostępnej.  Takie doznania może mieć każdy, kto zjedzie z islandzkiej „jedynki” (obwodnicy wyspy).  My podążamy najpierw w kierunku ukrytego pod lodowcem  wulkanu Kverkjoekull. Tutaj docieramy do źródeł rzeki Jokulsa a fiolom i podziwiamy jaskinie lodowe wydrążone przez gorące wulkaniczne opary.  Niebezpieczne, w każdej chwili mogące się zawalić lodowe groty, podświetlone słońcem i wypełnione hukiem przetaczających się mas wody, to jeden z wielu elementów niezwykłości Islandii.

Tutaj na poważnie zaczynają się przygody z samochodami. Na poważnie, ponieważ drobniejsze zaczęły się już w Danii – jadąca z nami gelenda stwierdziła,  że dalej nie jedzie. Po holowaniu do mechanika, który stwierdził uszkodzenie pompy wtryskowej, zapadła decyzja o powrocie do kraju…. Ale zaraz, zaraz J Polacy nie odpuszczają tak szybko. Zaczęliśmy grzebać przy zaworze odcinającym paliwo , zmienialiśmy kluczyki, podejrzewając immobiliser, podłączyliśmy dodatkową pompę po stronie niskiego ciśnienia i….. o dziwo samochód zaczął dawać oznaki życia – odpalił i… koniec końcem przejechał z nami całą Islandię, chociaż elektryka jeszcze parę razy odmówiła posłuszeństwa.

Wracając do lodowca i poważniejszej awarii Nissana, należy stwierdzić (co dla niektórych osób jest oczywiste), że największym wrogiem samochodów offroadowych jest elektronika!!  Kierowca  patrola, po powrocie z jaskiń lodowych nie był w stanie odpalić samochodu. Rozrusznik kręci, ale ani kontrolka check-engine, ani grzania świec żarowych się nie zapala, za to na stałe świeci się zabezpieczenie NATS.  Rozpoczęliśmy poszukiwania przyczyny problemu. Po kilku minutach odkrywamy,  że cewka immobilisera była lutowana i wygląda, jakby lut się oderwał. Rozbieramy  więc osłonę kolumny kierowniczej, demontujemy immobiliser a to wszystko przy wietrze, który nie pozwala na wyjście z samochodu. Następuje chwila prawdy – czy odpali nasza lutownica… Używana jest bardzo rzadko, a działa na zasadzie palnika gazowego – do pracy potrzebuje gazu z zapalniczki. Po kilku próbach na szczęście udaje nam się ją odpalić, lutujemy cewkę, sprawdzamy omomierzem czy zamyka obwód, wszystko wydaje się, że jest ok. Montujemy całość, ale niestety okazuje się,  że problem z odpaleniem samochodu nie ustąpił. Szukamy nadal, sprawdzamy bezpieczniki, robimy  reset komputera (odłączenie akumulatora) wszystko na nic. Wreszcie decydujemy się na holowanie samochodu do położonego kilka kilometrów dalej schroniska Kverkjoekull, tutaj po rozmowie z obsługą schroniska okazuje się, że musimy dostarczyć samochód w okolice jeziora Myvatan, tam jest mechanik z komputerem do Nissana. Zapada decyzja o rozłączeniu wyprawy, 3 samochody jadą w stronę Askji,  ja podejmuję się holowania patrola przez interior. Jest to wyzwanie zarówno dla mnie jak i kierowcy uszkodzonego samochodu, w którym nie działa silnik więc nie ma wspomagania ani hamulców ani kierownicy a mamy do pokonania ponad 100 km w terenie  obfitującym w brody, odcinki kamieniste i pokryte sproszkowaną lawą zachowującą się jak piasek na pustynii. W drogę wyruszamy około 20:00, dojeżdżamy na miejsce około 3 nad ranem, totalnie wykończeni. Po drodze kilka razy urwaliśmy linę, zakopaliśmy się i przeżyliśmy  nocne kryzysy zasypiających kierowców.  Nad ranem podstawiamy Patrola pod warsztat, w którym mechanik ma komputer ale nie zajmie się samochodem do południa, bo ma inne samochody do naprawy. Ja dołączam do pozostałych i kontynuujemy wyprawę już razem, oczekując dobrych wieści od Łukasza.

Nieustający wiatr towarzyszy nam w drodze do schroniska  Drekagill. Kłęby wulkanicznego, czarnego pyłu skutecznie zakłócają widoczność, wdzierają się we wszystkie zakamarki.  Staramy się ochronić przed zarysowaniem  okulary i obiektywy kamer i aparatów fotograficznych. Drobinki czarnego pumeksu szybko i na trwałe piaskują gładkie powierzchnie.  Przemierzamy wulkaniczną pustynię w ślimaczym tempie. Pola lawowe na przemian z pustynnymi, czarnymi  połaciami terenów powulkanicznych wymagają maksimum uwagi i ostrożności kierowcy.

Dzisiaj mamy niezwykłą okazję wycieczki w głąb kaldery czynnego wulkanu Askja. Szlak wytyczają widoczne na dużą odległość żółte tyczki. Pod nogami miejscami słyszymy głuche dudnienie – to znak, że pod nami są puste przestrzenie utworzone przez pęcherze powietrzne tworzące się w wypływającej lawie w czasie erupcji wulkanu. Dochodzimy do cudownego miejsca, powstałego na skutek wybuchu wulkanu – olbrzymiego jeziora Oskjuvatn i krateru Viti. Jezioro, którego głębokość  osiąga  210 metrów, częściowo miesza się z błękitnym wrzątkiem Viti, co stanowi zachętę dla śmiałków – kąpiel w takim miejscu to nie lada przeżycie!

Podążamy drogami oznaczonymi litera „f”, co oznacza duży stopień trudności przejazdu. Tak są na Islandii oznaczone drogi przejezdne dla samochodów z napędem na cztery koła. Cały czas towarzyszy nam rzeka  Jokulsa a Fjolum, mamy nadzieję w ciągu kilku godzin dotrzeć  do jej słynnych wodospadów. Po drodze kilkakrotnie przekraczamy jej brzegi, raz wąskim drewnianym mostem, nad spienioną, burą potęgą lodowcowej rzeki, kilkakrotnie nie zawsze bezpiecznymi brodami. Nigdy nie poruszamy się samotnie, dlatego zawsze w sytuacjach zagrożenia  możemy liczyć na pomoc naszych współtowarzyszy podróży.

Wodospady Dettifoss, Jakisfoss i Jakisfoss  zachwycają swym ogromem i niezwykłą pierwotną siłą!  Moc  rzeki Jokulsa a Fjolum szczególnie wyraziście widać w Asbyrgi – starym korycie tej rzeki, które decydujemy się przejechać naszymi samochodami.

Nocujemy w Husavik, portowym miasteczku na północnym wschodzie wyspy. Wiosną (w czerwcu) Husavik tonie w różnych odcieniach fioletu. Tę piękną scenerię tworzą wszechobecne łubiny – niezwykły widok dla podróżnika przyzwyczajonego do jednorodności krajobrazu islandzkiego interioru. Nas miasteczko wita lekką mżawką, ale jest ciepło i bezwietrznie.

Mamy informację od Łukasza, niestety mechanik nie dał sobie rady z problemem. Komputer nie chce się skomunikować z samochodem. Po krótkim namyśle jest decyzja – znowu holujemy Patrola, tym razem do serwisu Nissana w Akureyri, jest tylko jeden problem – jest sobota a to dzień wolny od pracy…. udaje się nam jednak namówić mechanika, żeby zajrzeć do naszego patrola. Rano zabieram jeszcze Łukasza z rodziną w okolice Krafli, żeby zobaczyli ciepłe gejzerki, bulgoczące błotka i poczuli jedyny w swoim rodzaju zapach – zgniłych jajek J.Droga, pomimo tego, że główna – jedynka, przysparza nam trochę kłopotów. Okazuje się, że długie podjazdy w górach są wyzwaniem nawet dla naszego silnika GM 6,5l a czasu niemamy za wiele. Na szczęście silnik się nie grzeje i sprawnie przeciąga prawie 7 tonowy zestaw przez 10% wzniesienia.  Serwis Nissana nie robi na nas najlepszego wrażenia – jeden z garaży w ciągu z innymi serwisami. Pojawia się mechanik, podłącza komputer i…. nic. Układ poduszek i ABSu ok, a z komputerem w samochodzie nie ma łączności.  Wydaje się, że to już koniec jazdy, ale na szczęście w poniedziałek udaje się usunąć błędy komputera i Patrol dojeżdża do nas na nocleg pod Reykiawikiem.

Reszta wyprawy, do Akureyri, północnej stolicy Islandii, dojeżdża asfaltami. To 15. tysięczne miasteczko wita turystów żywymi kolorami, licznymi imprezami na wolnym powietrzu i świetnie zaopatrzonymi sklepami. Tutaj zaopatrujemy się na dwa dni, ponieważ znowu wjeżdżamy w interior, aby dostać się na południe wyspy pomiędzy lodowcami Vatnajokull i Hofsjokull.

Dzisiaj nocujemy w niezwykłym miejscu, na wysokości ok. 1000 m n.p.m. Nie ma tu zimnej wody, nieustająco wieje wiatr, wokół rozpościera się  niekończący się płaskowyż. Wspólnie przygotowujemy kolację a potem odpoczywamy, mocząc się w małym oczku wodnym. W strojach kąpielowych i czapkach, bo wiatr przenika na wskroś, ale ciepła woda i niezwykła atmosfera tego miejsca pozostawia trwałe przyjemne wrażenie. Odpoczynek w takim miejscu jest możliwy tylko dla tych, którzy nie obawiają się trudnych, często niebezpiecznych przejazdów w terenach polodowcowych i powulkanicznych. A warto tego dokonać!

Na południu wyspy zaczynamy od kąpieli w gorących źródłach Landmmanalaugar – zachwycającym swoją kolorystyką miejscu, do którego podążają nie tylko zagraniczni turyści. Jest to świetne miejsce dla pieszych wędrówek, które są popularne wśród Islandczyków. Potem wspinamy się naszymi samochodami na wysokość  1100 m n.p.m. i wjeżdżamy na Heklę. Wulkan ten jest prawie zawsze ukryty w chmurach (Hekla znaczyło islandzku  „zakapturzony”), ale czasami szczęśliwcy mogą podziwiać rozległą Dolinę Byczej Rzeki i rozpostarte w wielu miejscach tęcze. Hekla wybucha średnio co 10 lat, a ostatni jej wybuch był w 2000 roku. Należy się liczyć z tym, że po kolejnym wybuchu jej kształt zmieni się na tyle, że wjazd na ten wulkan przestanie być możliwy.

Południowo - zachodnie wybrzeże  to najprzyjaźniejsze dla ludzi miejsce na wyspie. Tutaj teren usiany jest ciepłymi źródłami, które niejednokrotnie zanikają i pojawiają się w nowych miejscach. „Wyłapane” ogrzewają domy, liczne szklarnie, dojrzewalnie owoców.  W jednym z takich miejsc, w środku pola lawowego, odpoczywamy w kurorcie Błękitna Laguna. Bliskość aglomeracji Reykjawik powoduje, że jest to bardzo oblegane miejsce, my jednak nie narzekamy – urzeka nas swoim pięknem, niezwykłością  położenia, luksusem i prostotą zarazem.

Mamy chwilę oddechu, w gelendzie można pobawić się z elektryką – tym razem nie działałają szyby i sterowanie foteli. To drugie jest o tyle niedobre, że do spania w samochodzie, trzeba je przesuwać. Problem zostaje połowicznie rozwiązany – coś nie łączy w okolicach skrzynki bezpieczników, ale po zostawieniu jej otwartej pakiet komfort działa!!!

Do Reykjawiku dojeżdżamy na godz. 19:00. Na tę godzinę mamy zarezerwowany stolik w kultowej restauracji - Sagreifinn, należącej do starego marynarza. Hm. Restauracja, to dużo powiedziane, ale menu przygotowane nie w karcie, ale w postaci zestawów wystawionych za szkłem gabloty – wabi świeżością kilku rodzajów ryb. Zamawiamy rybne szaszłyki, przechodząc przez kuchenne zaplecze do drugiego pomieszczenia. Wszystko smakuje wyśmienicie!

Następnego dnia decydujemy się na jeszcze jedną eskapadę w interior. Tym razem chcemy zobaczyć  niezwykle piękną krainę Potsmork i objechać od północy słynny Eyafiallajokull oraz Myrdalsjokull. Potsmork zachwyca pięknem krajobrazu, góry podświetlone słońcem i mieniący się w oddali lodowiec stanowią niezwykły zestaw dla każdego fotoamatora. Potem jednak wjeżdżamy w chmurę i zaczynamy balet wśród tyczek wyznaczających drogę. Halsujemy pomiędzy rozlewiskami, po omacku pokonujemy brody… i wreszcie po kilku godzinach udaje się bezpiecznie zjechać poniżej pułapu chmur, znowu docieramy do „jedynki”  i  podążamy nią na wschód.

Przedostatnią noc na Islandii spędzamy przy południowych krańcach Vatnajokull.  Jeszcze wieczorem wspinamy się na Skaftafell i podziwiamy panoramę Skeidararsandur (rozlewiska wód spływających z lodowca Vatna. Rano podziwiamy kry lodowe spływające do oceanu i decydujemy się na ostatnie spotkanie z największym na Islandii (i w Europie) lodowcem. Udaje się nam wjechać na lód! Sprawdzamy możliwości naszych samochodów – i maszyny i kierowcy spisują się wyśmienicie, a frajda wychodzenia z poślizgu na pochyłym zboczu lodowca uwieczniona została na naszych aparatach.